Zapewne koleżeństwo filozofostwo mnie albo poprawi albo uzupełni, ale generalnie raczej nie o to chodzi. Otóż zastanawiam się, skąd tyle narzekania, tyle marudzenia i powszechnego dyzgustu. A natomiast zachwytów, szczęśliwości i entuzjazmu tak nieporównanie mniej… Czyżbyśmy stan dobrości, w którym wszystko działa jak należy – autobusy/ tramwaje jeżdżą wedle rozkładu, chleb jest świeży i chrupiący, wypłata na czas, auto sprawne itd itd. traktowali jako normę przydaną raz na zawsze i dopiero odstępstwa od niej są zauważalne? I godne narzekającej uwagi? Skłaniałbym się do tej teorii, bo jeżeli się składa jakieś obietnice to się je spełnia, więc cieszyć się tym, że ktoś dotrzymał umowy, z góry zakładałoby, że może nie dotrzymać. Cieszyć się więc z rzeczy drobnych? Nieustannie skamleć w zachwycie za, jak to kiedyś śpiewał Lipiński (przyprawiając mnie o rzyg) – „nieustanne fale łaski”? W opozycji do tego jest radość z rzeczy codziennych i małych (albo i dużych) które częsta zauważamy dopiero gdy ich zabraknie. I wtedy – narzekanie itd… Zastanawiam się gdzie jest oś, gdzie środek, wokół którego to się kręci, waha, huśta czy co tam se w końcu chce robić…

A skłoniło mnie do tych dywagacji słuchanie radia. Słuchanie to może za dużo powiedziane – ot, gra sobie radio na budowie. Nie moje ono i zgoła innej brygady i w innym pomieszczeniu, ale ma tylko jedną pozycję w głośności – max. Więc chcąc nie chcąc muszę. Chwilę wytchnienia mam, gdy ktoś włączy szlifierkę albo innego młota… Słuchają RMF albo Zetki. Oczywiście mogło być gorzej (mam się radować za falę łaski?) Ja już pomijam muzykę – plastykowe wydmuszki pacynek szołbiznesu, ale prezenterzy… Luzacy śmiejący się z własnych dowcipasów na poziomie przykrojonym do targetu, pytający dzwoniących o pogodę i dywagujących z nimi o tym przez kilka minut nie ustając w wesołkowatości. Wybuchający śmiechem na najgłupszą odpowiedź, jakby jedynym ich celem było wprowadzenie słuchacza w stan beztroskiego idioty. Ale najbardziej zniesmacza i wręcz obrzydza proceder kupowania słuchaczy. To już nie są konkursy, niechby nawet z niewyszukanym pytaniem, z poziomu gimnazjalisty i kto pierwszy – na tego bęc. Tu się podaje swój numer telefonu i dzwonią do ciebie. Odbierzesz – wygrywasz. Tylko musisz słuchać. I nie książka, nie bilety, nie płyty ale kasa. I to niemała. To już nie muzyką, nie audycją czy osobowością redaktora, nie merytoryczną treścią, poważną czy zabawną, ciężką czy lekką. Nie. Po prostu kasą. Dziś radio sprowadza się do tego – słuchaj naszych reklam a może ci za to zapłacimy…
Wychowanemu na Trójce jawi się to obrzydliwym końcem świata. A przynajmniej eteru. Tym bardziej , że gdy otwieram dziś Trójkę, to słyszę sapiącego Semke robiącego werbalnego loda Kaczyńskiemu na wyścigi z innym (nazwiska pomnąć nawet nie chcę). I ciężko mi ją odróżnić od radia Maryja.

A kiedy słuchałem Trójki, owszem cieszyłem się słuchając, ale nie była to taka świadoma radość „oto słucham fajnego radia – zapamiętajmy tą chwilę” i ani przez myśl mi nie przeszło że nastąpi nie zmierzch a właściwie czarna polarna noc medialna…
Choć zapewne optymiści zapewnią mnie, że może być jeszcze gorzej…

Czy więc cieszyć się z okruchów które zostały, czy wkurwiać i nie zgadzać że tylko okruchy?..

Komentarze

comments